Ciasteczka Linzertorte ze świątecznymi życzeniami.

Ciasteczka Linzertorte ze świątecznymi życzeniami.

Grudzień zjawił się zbyt szybko, a przecież to czas na pieczenie ciasteczek. Bez względu na okoliczności muszą one być, bo są nieodłącznym smakołykiem tego okresu. Tym razem podajmy przepis na takie, które najlepiej jest upiec nie szybciej, jak około tygodnia przed świętami. Receptura, z której korzystamy od wielu lat jest autorstwa Ani-Bajaderki. Do wykonania ciasteczek najlepiej mieć bliźniacze wykrawacze, z których jeden ma środek do wycięcia okienka. Można wykrawacze do tych ciastek kupić bez problemu w specjalistycznych sklepach, a potem również wykorzystać je do wykrawania innych ciastek. Do przekładania używamy domowej konfitury z malin, która robiona jest latem właśnie z myślą o tym wypieku (niezbyt słodka, pięknie kontrastuje z przysypanymi pudrem wierzchem). 

Ciasteczka Linzertorte


Składniki:
500 g mąki pszennej
300 g miękkiego masła
80 g cukru
150 g orzechów laskowych bez skórki (lekko przyrumienionych)
1 jajko i 1 żółtko
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
szczypta soli
konfitura malinowa do przełożenia (najlepiej bez pestek)
cukier puder do posypania

W melakserze zmielić orzechy razem z cukrem. Masło ubić mikserem aż będzie puszyste. Dodać do niego zmielone orzechy z cukrem i znów ubić. Następnie dodać jajko, żółtko, ekstrakt i powtórzyć czynności. Na koniec dodać wymieszaną mąkę z solą i proszkiem, całość wymieszać na jednolitą masę. Podzielić masę na 4 części, każdą z nich spłaszczyć, zawinąć w folię i schłodzić w lodówce przez 2 godziny (można też zostawić na całą noc). Po tym czasie wyjmować pojedyncze porcje, wałkować na grubość ok. 3 mm i wykrawać foremkami. Wykrojone ciastka muszą być w takiej samej ilości całe i te z okienkiem. Ułożyć je od razu na blasze wyłożonej pergaminem. Piec w temperaturze 165 stopni C przez ok. 10 min (aż się lekko zrumienią). Powtórzyć czynności do wykorzystania całego ciasta. Gdy ciastka wystygną, te z dziurką posypać cukrem pudrem za pomocą sitka. Na całe będące spodem wykładać konfiturę za pomocą łyżeczki do kawy, całość razem złożyć. Jeśli układamy ciasteczka w pudełku/puszce, należy każdą warstwę przełożyć pergaminem. Smacznego :) 


Ruiskuorinen olutlimppu czyli  fiński chleb świąteczny.

Ruiskuorinen olutlimppu czyli fiński chleb świąteczny.


Święta zbliżają się do nas tak szybko. Czy ktoś podkręca nam kalendarz i zegar ? Jeśli tak i wiecie kto, to dajcie mi znać, potrzebna mi z "nim" poważna rozmowa ;) Tymczasem w  grudniowej Piekarni Amber pieczemy chleb zaproponowany przez Gucia, prowadzącego bloga Kuchnia Gucia. Chleb pachnący świątecznie, wyborny, niezwykły. Taki mi się wydawał po przeczytaniu przepisu i upieczeniu go. Guciu - dziękuję za ten pomysł :) Chleb upiekę również na Święta i z przyjemnością będę go powtarzać.
  
Ruiskuorinen olutlimppu - fiński chleb świąteczny

Szkockie miasteczko Curloss.

Szkockie miasteczko Curloss.

Dziś nieco wspomnień z Curloss, położonego nad zatoką Firth of Forth. To zatoka Morza Północnego, wcinająca się w ląd na głębokość 80 km. Po jej drugiej stronie znajduje się najważniejszy port tego rejonu - Edynburg. Curloss to miasteczko niegdyś tętniące życiem, było dobrze prosperującym portem, dzięki wymianie handlowej z Holandią. Bliska kopalnia węgla również zapewniała pracę wielu mieszkańcom. Jest ono najlepiej zachowanym szkockim miastem z XVII wieku.


Powyżej ratusz. Na górnym jego piętrze niegdyś więziono i przesłuchiwano czarownice przed egzekucjami wykonywanymi w Edynburgu (trafiała tam spora część spośród 4 tyś. kobiet straconych w Szkocji w latach 1560-1707).


Na szczęście to odległa przeszłość, a o uroku miasta dziś w głównej mierze świadczą jego zabudowania.


Przysadziste domy mają charakterystyczne, kamienne zwieńczenia wokół okien i drzwi.


Trwałym świadectwem wpływów niderlandzkich (spowodowanych współpracą handlową miasteczka)  są  w zabudowie schodkowe szczyty domów.


Oprócz starych, niezwykłych domów i brukowanych uliczek jest też inny malowniczy zakątek, do którego trzeba podejść pod górę. To opactwo cystersów, założone na ziemiach podarowanych Kościołowi w 1217 r. przez hrabiego Fife.


Dziś jednak pozostały tylko ruiny, świadczące o majestacie i potędze niegdysiejszej budowli.


Po sąsiedzku z nimi znajduje się XVII-wieczna plebania


i dawne prezbiterium świątyni klasztornej, które od 1633 r. pełni funkcję parafialnego kościoła.



Przykościelny cmentarz pochodzi z XVIII wieku i jak widać po nagrobkach, bardzo się już rozchwiały.


Nam najbardziej spodobał się położony u stóp dawnego opactwa prywatny ogród, udostępniony do wejścia.


Starannie utrzymany, położony na opadającej delikatnie ścianie wzgórza, zapewniał widok na zatokę i był prawdziwą oazą naturalnego piękna.









Pigwy nadziewane jagnięciną z dodatkiem granatu i kolendry.

Pigwy nadziewane jagnięciną z dodatkiem granatu i kolendry.

To danie nie pochodzi ze Szkocji, choć jagnięcina nieodłącznie kojarzy mi się właśnie z tym krajem. Autorem przepisu jest Yotam Ottolenghi i można go znaleźć w książce "Jerozolima". Danie jest pyszne i w sam raz na tę porę, wszak pigwę można kupić tylko jesienią. Zatem do dzieła :)


Pigwy nadziewane jagnięciną z dodatkiem granatu i kolendry


Szkocja - malownicze Wester Ross.

Szkocja - malownicze Wester Ross.

Jesień skłania do nostalgii jak żadna inna pora roku. Czasem i mnie dopada. Najczęściej wracam wtedy pamięcią do miejsc, które ... trzeba tu się otwarcie przyznać ... pokochałam. Szkocja to najprawdziwsza miłość od pierwszego wejrzenia, niespodziewana i pełna porywających emocji, działająca na mnie jak żaden inny kraj na Ziemi. Nie umiem do końca zrozumieć tego fenomenu, ale czy uczucia da się racjonalnie wytłumaczyć ? Z pewnością wiem co tak bardzo w niej pokochałam - naturalną przestrzeń i barwy. Dziś więc wracam tam znów, tym razem do Wester Ross, gdzie byliśmy z Piotrem dwukrotnie.


Comber sarni w aromatycznym sosie z warzywami korzennymi i grzybami.

Comber sarni w aromatycznym sosie z warzywami korzennymi i grzybami.


Przepis na to danie powstał w związku z urodzinami Piotra. Chciałam być oryginalna. Wyszło pysznie. Polecam przepis, zwłaszcza na okres późnego lata lub jesieni, kiedy mamy grzyby leśne i świeże warzywa korzenne. 


Comber z sarniny z aromatycznym sosem, puree z selera, marchewkami i grzybami


W japońskich ogrodach.

W japońskich ogrodach.


Podczas podróży po Japonii odwiedziliśmy sporo ogrodów. Większość z nich otaczała różne świątynie.  Były to dla nas miejsca wytchnienia, kontemplacji piękna przyrody, relaksu, którego próżno było szukać w miejskim zgiełku. Wystarczyło wysiąść z autobusu, wejść przez bramę do ogrodu i mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w innym świecie. Dziś to bardzo miłe wspomnienia. Marzy mi się wyjazd do Japonii w porze Hanami (kwitnienia wiśni), ale jeszcze bardziej w tej jesiennej, kolorowej.  Dlatego coraz częściej wracam wspomnieniami do japońskich wakacji i postanowiłam napisać nie o jakimś konkretnym miejscu, ale o różnych ogrodach, które z Piotrem odwiedziliśmy.
Według zasadniczych założeń japoński ogród ma naśladować przyrodę, powinien być harmonijny. Pierwsze zakładane ogrody były związane z religią shinto i  silnymi wpływami chińskimi, z taoizmem i buddyzmem (ok. VI w.). Jednak z czasem Japończycy wypracowali swoje własne zasady estetyki. Pierwsze prace o ogrodnictwie pojawiły się już w VIII wieku. Dziś ogrody traktowane są niczym dzieła sztuki, inspirowane naturą są jej interpretacją, a nie kopią. Mają być naturalne, ale nie dzikie. Są, mimo wspólnych zasad ich tworzenia, bardzo różne, pełne ukrytej symboliki, o której napisałam poniżej. Niezwykłe w dbałości o detale, eleganckie i proste, budzą zachwyt Japończyków i obcokrajowców. Bez ogrodów wizerunek tego kraju byłby niekompletny.
Ogrody, które widzieliśmy można podzielić na dwa rodzaje. Tsukiyama to ogród z pagórkami, kamieniami, stawami i strumieniami. 
(Kinkaku-ji - Świątynia Złotego Pawilonu - świątynia buddyjska zen, Kioto)

Chleb pytlowy na zakwasie z pestkami dyni. Dodatkowo - jak zrobić zakwas żytni.

Chleb pytlowy na zakwasie z pestkami dyni. Dodatkowo - jak zrobić zakwas żytni.

Dziś w październikowej Piekarni Amber moja propozycja chleba. Dziękuję Amber za zaproszenie. Bardzo lubię wspólne pieczenie, bo oprócz dobrej energii, która towarzyszy naszemu przedsięwzięciu, wiele się uczę i próbuję wypieków, o których istnieniu często nie wiedziałam. To bardzo inspirujące zajęcie, które wzbogaca również mój dom w nowe smakowe doświadczenia. Do październikowego pieczenia wybrałam chleb, który bardzo lubię. Prosty i wdzięczny, bo zawsze się udaje pod warunkiem posiadania aktywnego zakwasu. Pierwotny przepis pochodzi z bloga Wisly - Zapach Chleba, ale z czasem ewoluował i u mnie ostatecznie przyjął taką postać jak poniżej. Najczęściej piekę go z pestkami słonecznika, ale sezon dyniowy natchnął mnie do zmiany. 


CHLEB PYTLOWY NA ZAKWASIE Z PESTKAMI DYNI


Śladami Claude'a Moneta w Normandii.

Śladami Claude'a Moneta w Normandii.


Gdy wracam wspomnieniami do naszych podróży, tych długich czy krótkich, najbardziej trwałe okazują się wrażenia, składające się z widoków i emocji, które stają się kombinacją jakiejś chwili. Jest w tym pewien rodzaj sprzeczności, wszak wrażenie to coś bardzo ulotnego i osobistego...a okazuje się że to właśnie ono pozostaje niczym tafla na powierzchni wspomnień, w które próbuję się zanurzyć. Może ta skłonność spowodowała, że tak bardzo cenię sobie malarstwo impresjonistów, bo oni pragnęli przekazać nam wrażenia konkretnej chwili, z jej ulotnością kryjącą się w nastroju, oświetleniu, barwach. Dziś wspomnienia z podróży do miejsc, w których bywał największy spośród impresjonistów - Claude Monet. Pisałam już kiedyś o jego domu i ogrodzie w Giverny, miejscowości położonej w Normandii. Dziś zapraszam Was w podróż do innych miejsc tej krainy, związanych z malarzem, bo wywarła ona wielki wpływ na jego życie i twórczość.

Monet urodził się w Paryżu, jednak w wieku pięciu lat jego rodzina przeprowadziła się do Hawru. Jako młodzieniec zajmował się rysowaniem karykatur. W wieku 26 lat poznał malarza  Eugène Boudina i to wywarło ogromny wpływ na jego dalsze losy jako artysty. Boudin wprowadził go w arkana techniki olejnej i zachęcał młodego Moneta do malowania w plenerze, co w akademickim malarstwie było wręcz niedopuszczalne.

Wierny swojej pasji wyruszył do Paryża, by studiować malarstwo w Akademii Suisse. Nie sprostał tym samym oczekiwaniom ojca, który miał wobec niego inne plany dotyczące przejęcia rodzinnego sklepu w Hawrze. Było to przyczyną późniejszych napięć między nimi. Na nasze szczęście Claude Monet rozwijał się w Paryżu jako artysta, poznał również wielu innych o podobnych aspiracjach. Byli to Camille Pisarro, Frédéric Bazille, Alfreda Sisley czy Auguste Renoira, z którym połączyła go przyjaźń na całe życie. W ich towarzystwie chętnie wyjeżdżał na wspólne plenery i dzielił niedostatki codzienności. Z czasem założył rodzinę, której z trudem zapewniał środki do życia. Dopiero w okresie, gdy przeniósł się do Giverny zaczął odnosić sukcesy finansowe, mogące mu zapewnić możliwość kupienia domu i godnego życia.

Cały jego okres twórczości związany jest z wyjazdami czy pobytem w Normandii.

W 1856 roku w Rouen odbyła się pierwsza wystawa Moneta, na której pokazywano jego rysunki. Jednak najbardziej znane jego dzieła powstały dużo później i przedstawiają katedrę w Rouen. Mieliśmy szczęście obejrzeć jego obrazy w 
Musée des Beaux-Arts w Rouenw której odbywała się czasowa wystawa artysty z obrazami zgromadzonymi z różnych miejsc na świecie.  Wśród nich był ten poniższy obraz, przedstawiający panoramę miasta uwiecznioną ze Wzgórza Św. Katarzyny.

("Widok na Rouen")

Lawendowa brioszka na Światowy Dzień Chleba.

Lawendowa brioszka na Światowy Dzień Chleba.


Jak co roku 16 października obchodzimy  Światowy Dzień Chleba. Z przyjemnością celebrujemy ten dzień i dołączamy do akcji Zorry - WORLD BREAD DAY,  w której biorą udział piekarze - bloggerzy z rożnych krajów. Tym razem wypiek, którym ostatnio często się zajadamy. To lawendowa brioszka, na którą przepis znalazłam u Renaty prowadzącej bloga Forks'N'Canvas. Brioszka podbiła nasze serca, dlatego dziś w to szczególne święto przepis na nią gości na  blogu (z drobnymi odstępstwami od oryginału).

LAWENDOWA BRIOSZKA


Składniki na foremkę o wymiarach 31 cm x 12,5 cm

120 ml ciepłego pełnotłustego mleka
25 g świeżych drożdży
500 g mąki pszennej z dużą zawartością białka (użyłam manitoby)
5 jajek o temperaturze pokojowej
90 g cukru trzcinowego
1 łyżeczka ekstraktu wanilii

duża szczypta soli
175 g masła o temperaturze pokojowej, pokrojonego w kostki

2 płaskie łyżki suszonych, jadalnych kwiatów lawendy

1 jajko lekko ubite,  z odrobiną mleka do smarowania


World Bread Day 2016 (October 16)Zrobić rozczyn : mleko lekko podgrzać, rozkruszyć do niego drożdże i z odmierzonego cukru dodać 1 łyżeczkę, a z mąki 1 łyżkę. Wymieszać i odstawić w ciepłe miejsce, aż drożdże zaczną "bąbelkować".
Jajka utrzeć z cukrem na tyle, żeby stanowiły jednolitą masę, następnie dodać rozczyn, przesianą mąkę, sól i całość ucierać. Ja robię to mikserem i ukręcam, aż ciasto odchodzi od ścianek (ok. 10 min.). Następnie dodawać po kawałku masła. Gdy masa wchłonie je, dodawać kolejne kostki. Na koniec dodać ekstrakt waniliowy i lawendę, dobrze wymieszać, przykryć folią spożywczą i odstawić w ciepłe miejsce do podwojenia objętości (ok. 30 - 60 min.). Następnie ciasto odgazować, ponownie przykryć folią i wstawić do lodówki, najlepiej na całą noc.
Przygotować foremkę - wysmarować ją masłem i wysypać mąką. Po wyjęciu z lodówki (ciasto powinno w niej wyrosnąć) ciasto zwinąć w zgrabny rulon (dzięki temu znów je odgazujemy) i ułożyć w foremce do wyrośnięcia. Można również tak jak u Renaty pozwijać podzieloną na kawałki masę w rulony ( na 6-8 szt.).
Przykryć i odstawić do wyrośnięcia aż podwoi swoją objętość (od 30 do 60 min.). Przed pieczeniem posmarować brioszkę jajkiem rozbełtanym z odrobiną mleka. Piec w 190 stopniach przez 30-40 min. W piekarniku ciasto jeszcze rośnie! Po upieczeniu wyjąć z foremki i ostudzić na kratce. Moja brioszka ze zdjęcia miała 15 cm wysokości :)

Na przełomie lata i jesieni.

Na przełomie lata i jesieni.


W "naszym" lesie cisza i spokój w porównaniu z tym co działo się wiosną i latem. Ptaków migrujących już nie ma, choć niektóre jeszcze można zobaczyć w mieście i poza nim, ale nie w lesie. Dziwny to czas i zawsze trudno go przetrwać. Nawet sikorki są rzadkością... Spotykamy pojedyncze kosy, ostatnio przyuważyłam jednego jak raczył się sfermentowanym jabłkiem na skraju lasu. Czasem niespodziewanie trafiamy na rudzika, ale jego plany co do pobytu tu lub wędrówki są dla nas nierozwikłaną tajemnicą. Traktujemy zatem to w kategoriach daru losu. Czekamy zatem na rozwój sytuacji, a tymczasem zdjęcia z przełomu lata i jesieni w skali makro :)


Jabłkowy paj

Jabłkowy paj

Nadszedł ten najlepszy czas...Na co najlepszy ? Na wszelkiego rodzaju wypieki z jabłkami, śliwkami, gruszkami, na dania z warzywami, grzybami, których obfitość zapewnia nam właśnie wrzesień, na przełomie lata i jesieni.  Ze wszystkich możliwych słodkich wypieków najbardziej lubię te z jabłkami, więc nie dziwcie się, że cenię tę porę roku i chociaż są odmiany jabłek, które będą z nami aż do wiosny, to teraz właśnie smakują najlepiej.  W ciastach preferuję te, w których większość masy stanowią owoce, szczególnie cienię sobie tarty i paje. Jabłkowy, który właśnie upiekłam spełnia moje wszelkie oczekiwania. Dogadzam więc podniebieniu, bo czemuż by tego nie robić. 


Jabłkowy paj


Księżycowe ciasteczka na Święto Środka Jesieni.

Księżycowe ciasteczka na Święto Środka Jesieni.

Wracamy wspomnieniami do Kraju Kwitnącej Wiśni. Dziś - 15 września, obchodzone jest Święto Środka Jesieni, które trafiło do Japonii dziesięć wieków temu, by oddać cześć Księżycowi i uczcić jesienne zbiory. Oryginalnie święto zostało zapożyczone z Chin, podobnie jak ciasteczka, które upiekła Małgosia. Z okazji dzisiejszego święta pokażemy miejsce wyjątkowe. To będzie długa opowieść. Mistyczny klimat wyspy Miyajima - klik sprawił, że zakochaliśmy się w niej bez reszty. Najpierw jednak skupmy się na łakociach.


Księżycowe ciasteczka
(geppei) 


Składniki na ok. 20 szt :

Na ciasto:
230 g mąki pszennej luksusowej + do podsypywania
60 g oleju roślinnego
150 g golden syropu
4 g wody alkalicznej (lye water)*

Na masę wypełniającą:
20 szt. suszonych śliwek
300 g fasoli azuki
70 g cukru trzcinowego
1 łyżka masła
2 łyżki likieru wiśniowego
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 żółtko + 1 żółtko do posmarowania piekących się ciastek

Foremki do ciasteczek**


*Do kupienia w orientalnych sklepach internetowych, bardzo popularny dodatek w kuchni japońskiej i chińskiej, zwłaszcza do ciast  z których wykonuje się makarony i pierogi.

**Jak tylko zobaczyłam ciasteczka księżycowe u Wisly na blogu ZAPACH CHLEBA, skorzystałam z Jej rady i kupiłam foremki na Ebayu. Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę moon cake mold, to wyświetlą Wam się oferty na foremki. Moje - plastikowe, kosztowały kilkanaście złotych, do tego była bezpłatna przesyłka. Zgodnie z tradycją ciasteczka księżycowe powinny być okrągłe (znajdziecie foremki kwadratowe, a nawet trójkątne). Teraz jednak uważam, że okrągłe są również najłatwiejsze w wykonaniu. Foremki możecie wykorzystać do zrobienia ciasteczek z własnym, wymyślonym farszem, jak i wytrawnych pasztecików (ja mam już kilka pomysłów na nadzienie).

Wykonanie ciasta
Wszystkie składniki razem zagnieść. Gdyby ciasto było zbyt suche, dodać pół łyżeczki oleju. Następnie zawinąć w folię i odstawić do lodówki na 2-3 godź. Można też zostawić je na noc.

Wykonanie wypełnienia
Fasolę namoczyć na noc (dzięki temu szybciej się ugotuje). Następnie opłukać, wrzucić do garnka, zalać wodą ok. 3 cm powyżej poziomu fasoli i zagotować. Po zagotowaniu zbierać pojawiający się na powierzchni osad (jeśli tego nie zrobimy, masa będzie miała gorzki smak). Następnie fasolę odcedzić, opłukać i zalać gorącą wodę. Gotować jeszcze ok. godziny. Ugotowaną fasolę przetrzeć przez sito (zostaną na nim same łupiny) a następnie usmażyć. Na patelnię wrzucić masło, rozgrzać tłuszcz i dodać przetartą masę z fasoli. Wsypać cukier i razem przesmażyć, cały czas mieszając (kilka minut). Z mojego doświadczenia wynika, że ma tu na celu dodatkowo wysuszyć masę. W ten sposób otrzymamy koshian, czyli słodką pastę z czerwonej fasoli, którą możemy wykorzystać do różnych japońskich deserów. Zwykle w przepisach jest dużo więcej cukru, ja go znacznie zredukowałam.
Do masy koshian dodałam 1 surowe żółtko, likier wiśniowy i ekstrakt wanilii, żeby nabrała bardziej wyrazistego smaku.
Wykonanie ciasteczek
Każdą śliwkę poturlać w dłoniach, żeby nadać jej okrągły kształt. Następnie odmierzyć masę z fasoli po ok. 20 g, obtoczyć nią śliwkę, ukształtować kulę. O podobnej masie ciasto rozwałkować przy pomocy wałka (podsypywać delikatnie mąką) na cienki placek. Następnie kulę z fasoli włożyć w placek ciasta i zlepić. Po uturlaniu włożyć do foremki, docisnąć do dna i brzegów, po czym wysunąć przy pomocy tłoczka gotowe ciastko. Ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Pieczenie
Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. Piec ciastka 10 min, następnie wyjąć je, posmarować żółtkiem rozmąconym z wodą i wstawić na kolejne 10 minut.
Podawać je po całkowitym ostudzeniu.

Szpaki z naszego lasu.

Szpaki z naszego lasu.

Wrzesień...patrzę na las, który dziwnie o tej porze ucichł, na dojrzewające w koronach orzeszki bukowe i wracam wspomnieniami do wiosennych obserwacji ptaków. Dziś będzie o szpakach...


Chleb z tartym jabłkiem.

Chleb z tartym jabłkiem.

Wrześniowa Piekarnia Amber pachnie chlebem z jabłkiem, który wybrała dla nas Danusia, prowadząca bloga Leśny Zakątek. Chleb pyszny, w sam raz na te porę roku, kiedy jabłonie obdarzają nas obfitością swych owoców. Do chleba dodałam moje ulubione jabłka do pieczenia - antonówki. Podjadam chleb, wygrzewając się jak kot w cieple wrześniowego słońca, cieszę się ze wspólnego pieczenia, w którym odkrywam nowe, pyszne chleby. Dziękuję autorkom wrześniowej Piekarni za te chwile...

Chleb z tartym jabłkiem na zakwasie
 


Składniki zaczynu

2 łyżki  aktywnego zakwasu żytniego
200 g mąki żytniej typ 720
150 g wody
140 g startego jabłka ze skórką na tarce o dużych oczkach


Składniki wymieszać i zostawić do fermentacji  na 12-14 godzin.

Ciasto właściwe

Cały zaczyn
500 g mąki żytniej typ 720
200 g razowej mąki orkiszowej*

550 g wody
2 łyżeczki soli**
jabłko do dekoracji


*w oryginalnym przepisie mąka orkiszowa jasna, ja użyłam razową, bo taką miałam w domu :)
** 20 g soli himalajskiej, ja zastąpiłam ją zwykłą z tych samych powodów co mąkę.
Wszystkie składniki ciasta wymieszać i wyrobić do dobrego połączenia. Pozostawić ciasto na 30 minut, aby odpoczęło. W międzyczasie przygotować dwie keksówki o wymiarach 25×11 ( wyłożyć je papierem do pieczenia i wysmarować cienko olejem lub jak poleca Danusia - wysmarować tłuszczem i  oprószyć mąką.
Kiedy ciasto odpocznie, jeszcze raz wymieszać masę  i wyłożyć do foremek. Wygładzić masę zwilżoną dłonią.
Na wierzch  ułożyć plastry jabłek ( wykroiłam z jabłek, ze środka po dwa półcentymetrowe plastry na każdą foremkę),  zostawić przykryte do wyrośnięcia na około 2 - 2,5 godziny. Przed pieczeniem przykryć jabłka zwilżonymi kawałkami pergaminu. Piec w temp. 230 stopni C przez 15 minut. Dopiec 40 minut w temperaturze 210 stopni C. W połowie pieczenia zdjąć papier z jabłek.


Tak upieczony chleb wygląda w przekroju :)


Wrześniowi Piekarze :
Dzierzba gąsiorek.

Dzierzba gąsiorek.

Dziś kolejna część ptasich opowieści. Nasza potrzeba pisania o ptakach najprawdopodobniej wynika z faktu, że zaczną one nas za chwilę opuszczać, choć może już niektóre z nich właśnie udają się w swoją długą podróż.


Tarta jeżynowa.

Tarta jeżynowa.


Pamiętam bardzo wyraźnie smak deseru z dzieciństwa, choć byłam wtedy bardzo mała. W domu, w którym  wychowywała mnie moja Ciocia zwana  Lucią (Ludwiką) na deser mi i "mojej drugiej" Małgosi dla odmiany nazywanej Sylwią serwowała deser z kaszy manny gotowanej na gęsto. Te pyszności polewane były gęstym sokiem. Dla mnie to wspomnienie ma smak jeżyn, do których mam ciągły sentyment. Nie potrafię obojętnie przejść wobec jeżynowego krzaku. Uwielbiam ich owoce, których wysyp mamy teraz w naszym lesie. Od dawna myślałam "jakie tu zrobić ciasto z jeżynami ?". No i wymyśliłam tartę jeżynową. A swoją drogą, muszę spytać Małgosi - Sylwii, czy ona pamięta ten smak...


Tarta jeżynowa


Proporcje na foremkę o wymiarach 35x11 cm lub okrągłą o średnicy 22 cm

 Składniki na ciasto:

160 g mąki krupczatki
115 g masła
45 g cukru pudru trzcinowego
20 g kakao
1-2 łyżki zimnej wody
 

Ciasto szybko zagnieść (lub zmiksować w melakserze), tylko do połączenia składników w gładką masę. Włożyć zawinięte w folię na godzinę do lodówki.

Składniki na krem jeżynowy:

250 ml soku z jeżyn
70 - 100 g cukru trzcinowego*
150 g masła
4 jaja l
3 żółtka jaj l
1 pomarańcza (tylko skórka)

*ilość cukru zależy od poziomu słodyczy w owocach i naszych osobistych preferencji :)

Sok z jeżyn wlać przecedzony do garnka, dodać cukier i masło, podgrzewać delikatnie i mieszać aż masło i cukier rozpuszczą się.
W osobnym  naczyniu ubić jajka z żółtkami. Kiedy mieszanina soku będzie ciepła (nie gorąca!) dodać ją strumieniem do jajek pamiętając o tym, żeby cały czas mieszać wszystko na wysokich obrotach. Wlać mieszaninę do garnka i na małym ogniu podgrzewać cały czas mieszając do momentu aż zgęstnieje. Potrwa to kilka minut. Gotowy jeżynowy krem odstawić. Dodać otartą skórkę z połowy jednej pomarańczy, zamieszać i przykryć krem, żeby na wierzchu nie tworzył się kożuch.

Przygotowanie ciasta :

Po odpoczynku w chłodzie wyłożyć ciasto i odczekać kilka minut. Rozwałkować (robię to między dwoma kawałkami folii spożywczej, żeby ciasta nie podsypywać mąką) i wyłożyć na wysmarowaną tłuszczem formę do tarty. Nakłuć widelcem ciasto, przykryć pergaminem i obciążyć. Piec w nagrzanym piekarniku do 180 stopni przez 20 min. Na podpieczony spód wylać krem i piec jeszcze 8-10 minut. Po ostudzeniu dowolnie udekorować. Ja użyłam świeżych jeżyn, poziomek, kwiatów lawendy i małych bez.
Krem w tarcie jest bardzo stabilny, po przekrojeniu (gdy ostygnie!) trzyma "formę". Tartę można zrobić dzień wcześniej przed konsumpcją i trzymać ją w lodówce, przed podaniem wyjąć na ok 1 godz., żeby miała odpowiednią temperaturę.

Smacznego :)

Rzadki gość w zielonym fraku, czyli rzecz o dzięciole zielonym.

Rzadki gość w zielonym fraku, czyli rzecz o dzięciole zielonym.

Zdarzyło się to późną wiosną, na przełomie maja i czerwca. Ptaka tego szukaliśmy od ponad roku. Jakoś mijaliśmy się i nie było nam po drodze. Najpierw niechcący spłoszyliśmy go żerującego na łące koło leśniczówki. Na szczęście przysiadł w bezruchu na gałęzi, na ścianie lasu. To jego ulubiona pozycja i może tak trwać godzinami. Niestety nasze teleobiektywy pozostały wówczas w domu. Byliśmy czujni. Obserwowaliśmy teren podczas każdej wędrówki, bo ptak to terytorialny więc musiał się w końcu znów pojawić. Pokazał się niedaleko, na otwartym terenie. Pewnie żerował na okolicznych polanach. Obserwowaliśmy go przez lornetkę, dopóki nie odleciał w las.

Aby podzielić się kulisami naszych "łowów" musimy wspomnieć o aktorach. Pan Hiszpan bywa w lesie i fotografuje. Nie zna słowa po polsku. Pan Zbyszek ma sporą wiedzę ornitologiczną, uwielbia las i wędruje ze swoim spokojnym psem beaglem. Państwo Bogusia i Piotr z młodym wilczurem również pomykają po lesie w poszukiwaniu ptaków. No i my. 

Nasze drogi przecinają się i spotykamy się czasem, by wymienić doświadczenia z obserwacji. Że tu dziupla kowalika, tam gniazdo świstunki, tu była muchołówka, tam stado grubodziobów, na górce dziupla dzięcioła czarnego, a wysoko w koronie drzew gniazdo myszołowa... Takie tam błahe historie.

Tym razem było tak. Pan Hiszpan zaczepił pana Zbyszka i językiem migowym oraz obrazem ze swego aparatu pokazał rzadkiego ptaka przy dziupli, którą zasiedlił ze swą partnerką. Oczywiście ptak, nie Pan Hiszpan. Trzeba było przejść przez tak mało dostępne chaszcze, że spacer nie był specjalną rozkoszą. Pan Zbyszek opowiedział jak tam dojść i co znaleźć. Nie było łatwo, bo drzew z dziuplami w lesie wiele. Pan Piotr z panią Bogusią, którzy od pana Zbyszka również przejęli tę tajemną wiedzę poświęcili swój czas i zaprowadzili nas na miejsce. Chwała im. Tak staliśmy się współwłaścicielami tajemnicy. Zastygneliśmy w milczeniu wpatrzeni w dziuplę, jak dzieci w nową zabawkę. Po chwili przyleciał on - dzięcioł zielony. Był to samiec, o czym zaświadczył czerwony "wąs" pod okiem.


Chleb mieszany na miodzie z oliwkami.

Chleb mieszany na miodzie z oliwkami.

Zacznijmy od chleba. Zatęskniłam za wspólnym pieczeniem w Piekarni Amber. W sierpniu przepis dla nas wybrała Badylarka Domatorka prowadząca bloga Weekendy w domu i ogrodzie. Chleb bardzo smaczny i prosty w wykonaniu. Dokonałam bardzo nieznacznych zmian. Przepis podaję ze zmianami, a oryginalny znajdziecie w linku powyżej. Dziękuję Amber i Badylarce za ten sierpniowy pomysł na chleb.


Chleb mieszany na miodzie z oliwkami



Składniki :
(na foremkę o wymiarach 11 cm x 29 cm)

240 g aktywnego zakwasu żytniego
50 g siemienia lnianego
70 g razowej mąki żytniej
130 g razowej mąki orkiszowej
250 g mąki pszennej
1 łyżeczka (8 g) soli
1 łyżka płynnego miodu
350 g wody
75 g pokrojonych czarnych oliwek

Wykonanie:


Na pół godziny przed wyrabianiem ciasta na chleb namoczyć siemię lniane w 75 g wody. Wymieszać i odstawić do napęcznienia.

W dużej misce wymieszać mąki, sól, miód i zakwas.  Dolać ok. 200 g wody oraz napęczniałe siemię. Wymieszać, starając się rozdzielić zlepione ziarna.  Dolać resztę wody i wyrobić dokładnie ciasto  łyżką  – składniki powinny się ze sobą wymieszać, a masa powinna mieć gęstą konsystencję, ale na tyle rzadką, by dawała się wyrabiać łyżką. Przykryć ciasto wilgotną  ściereczką lub folią i odstawić do wyrośnięcia na kilka godzin (najlepiej na noc).

Rano ciasto będzie wyraźnie wyrośnięte. Do reszty ciasta dodać  pokrojone oliwki i równomiernie je wmieszać. Przełożyć ciasto do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia.  Odstawić  do ponownego wyrośnięcia na ok. dwie godziny. Wierzch ciasta można posypać mąką bezglutenową i przykryć wilgotną ściereczką lub ciasto w keksówce włożyć do plastikowej torby i szczelnie zawinąć.

Formę z wyrośniętym ciastem wstawić do piekarnika. Ustawić termostat na 230 stopni, piec 23 minuty, następnie zmniejszyć do 210 i piec 22 minuty. Wyjąć chleb z formy, usunąć papier do pieczenia i odstawić do ostygnięcia. Po upieczeniu chleb powinien oddawać głuchy dźwięk, gdy postuka się go od spodu. 



Chleb mieszany na zakwasie z miodem i oliwkami na blogach:

Akacjowy blog
am. art kolor i smak
Apetyt na smaka
Kuchnia Gucia
Kuchennymi drzwiami
Kulinarna Maniusia
Kulinarne przygody Gatity
Moje małe czarowanie
nie-ład mAlutki
Polska zupa
Przepisy na domowy ser i chleb
Smakowity chleb
Stare gary
Weekendy w domu i ogrodzie
W poszukiwaniu slow life


Kurczak Yakitori i inne japońskie smaki w ustach gaijina.

Kurczak Yakitori i inne japońskie smaki w ustach gaijina.

Kim jest gaijin? Ogólnie rzecz biorąc to obcy, cudzoziemiec, nazywany tak przez rodowitych Japończyków. Ci z Was, którzy mieli w ręku świetną powieść Marcina Bruczkowskiego "Bezsenność w Tokio" wiedzą o co chodzi. Pozostałym szczerze ją polecamy.

Pierwsze spotkanie na żywo z Japonią to jak lądowanie na obcej planecie. Troszkę obawialiśmy się tej odmiennej dla nas kultury, faktu że przeciętny Japończyk zna angielski jak my chiński, że większość napisów to "krzaczki".


Jagodowe ciasto kawowe.

Jagodowe ciasto kawowe.

Jeśli  zechcecie upiec coś słodkiego z jagodami to namawiam Was na zrobienie ciasta kawowego. Podczas pieczenia w całym domu pachnie niezwykle. To wszystko zasługa tego z pozoru zwyczajnego wypieku. Ma w sobie dużo aromatu. Jagody świetnie balansują słodycz, a gąbczasta struktura jest bardzo lekka. Dodatek kawy nadaje mu piękny karmelowy kolor i poszerza gamę smaków. Ciasto można podać z bitą śmietaną. Skorzystaliśmy z przepisu Simona Rimmer'a z niewielkimi modyfikacjami.

Jagodowe ciasto kawowe

Sałatka z homarem, grejpfrutem i awokado

Sałatka z homarem, grejpfrutem i awokado

Dziś serwujemy  sałatkę idealną na letnie popołudnie, gdy można usiąść na świeżym powietrzu przy kieliszku białego wina. Można ją oczywiście zrobić o każdej porze roku :)Pomysł pochodzi  z ciekawego bloga "Williams - Sonoma Taste". Używamy tu ugotowanego homara, bo taki udało nam się kupić w jednym z popularnych, sieciowych sklepów. Zatem do dzieła.

Letnia sałatka z homarem, grejpfrutem i awokado


Składniki (na 2 porcje):

1 ugotowany homar
1 czerwony grejpfrut
pół awokado
garść roszponki

winegret:
2 łyżki oliwy
1 łyżeczka soku z cytryny
1/2 szalotki, posiekanej drobno
1/2-1 łyżeczki płynnego miodu
 sól, pieprz,

Wykonanie:

Przygotować winegret. Posiekana szalotkę wymieszać z miodem, dodać sok z cytryny, sól, pieprz i na koniec wmieszać w to oliwę.

Homara przekroić na pół wzdłuż ogona. Wyjąć ogon oraz szczypce.

Wykroić segmenty grejpfruta bez skórki.

Awokado pokroić na cienkie plastry w poprzek.

Roszponkę wymieszać z winegretem. Delikatnie polać nim również kawałki awokado.

Ułożyć roszponkę na talerzu. Na niej ułożyć segmenty grejpfruta i kawałki awokado, na koniec zaś kawałki homara. Można je też zastąpić obranym mięsem kraba.

Gardens by the Bay w Singapurze.

Gardens by the Bay w Singapurze.

Znów pakujemy walizki, tym razem do Japonii. Bardzo ekscytuje nas ta podróż, choć jeszcze nie zdołaliśmy opisać naszych wspomnień z zimowego wyjazdu do Singapuru i Kambodży, zwłaszcza  Angkoru...o starszych nie wspomnę. Do tego setki zdjęć ptaków z wiosennego lasu, w którym spędzaliśmy każdą wolną chwilę w czasie weekendów. Kiedy my to ogarniemy ;) ?
Dziś na blogu krótkie wspomnienia z  niezwykłego ogrodu. Do Gardens by the Bay wybraliśmy się przed odlotem do domu i nie mieliśmy dość czasu, żeby zobaczyć tam wszystko. Z pewnością warto zaplanować wizytę w ogrodzie przed zachodem słońca, zobaczyć to miejsce za dnia, a potem o zmierzchu i po ciemku. Jeśli uda nam się jeszcze polecieć do Singapuru, to tak właśnie zrobimy, bo zdjęcia wieczorne, które oglądaliśmy szczególnie nam się podobały (fot. ze strony klik).


Ogród został otwarty w 2012 roku  na obszarze 101 ha w sąsiedztwie Marina Reservoir. Dojechaliśmy tam autobusem, przeszliśmy po kładce


z której widać  w oddali port


i przez Marina Bay Sands,


niezwykłą budowlę, złożoną z trzech wieżowców mieszczących m.in.  kasyno, hotel, centra kongresowe, miejsca wystaw, muzea, teatry, restauracje a nawet lodowisko.  Łącznie 9 milionów metrów kwadratowych powierzchni.


Drapacze połączono u góry oryginalną konstrukcją przypominająca statek, gdzie wybudowano najdłuższy na świecie basen,


w dodatku ze znikająca krawędzią (zdjęcie basenu ze strony klik ).


Z góry wygląda to tak.


Naszym celem był ogród, którego wizytówką są "superdrzewa".


To konstrukcje  z betonu i stali mające wysokość od 25 do 50 metrów. W rzeczywistości są pionowymi ogrodami dla wielu gatunków bromelii, paproci i storczyków (poniżej widok od środka).

Zbierają one wodę deszczową oraz gromadzą energię elektryczną dzięki bateriom słonecznym. Wieczorne iluminacje z powodzeniem ją wykorzystują.


Warto wejść na kładkę rozpiętą między drzewami na wysokości 22 metrów, gdyż pozwala to zobaczyć ogród z innej perspektywy.





Przy okazji jak w wielu miejscach w Singapurze pojawia się informacja czego nie wolno na kładce robić ;)


Wybraliśmy się jeszcze na krótki spacer po Ogrodzie Chińskim, Malajskim i Indyjskim,




oraz nad Jezioro Ważek.



Mieliśmy zbyt mało czasu żeby odwiedzić dwie szklane budowle wewnątrz ogrodu. Obie przypominają kształtem muszle. Flower Dome jest największą szklaną budowlą na świecie, na dodatek stojącą bez żadnego podparcia. Rosną tam rośliny z rejonu Morza Śródziemnego oraz innych półpustynnych regionów tropikalnych (z Australii, Ameryki Południowej i RPA).


W Cloud Forest zgromadzono roślinność, która rośnie w tropikalnych rejonach górskich na wysokościach od 1000 do 3000 m n.p.m. w Azji i Ameryce Południowej.


Do zimowych ogrodów i na kładkę wejścia są płatne. Nas niestety czas naglił


i musieliśmy wracać, tym razem skorzystaliśmy z MRT i udaliśmy się na stację Bayfront, z której jest bezpośrednie dojście do Ogrodu.


Jeszcze tam wrócimy, m.in.  żeby odwiedzić zimowe ogrody. Więcej informacji można znaleźć na stronie http://www.gardensbythebay.com.sg/en.html